11/14/2013

Przeklęty; Part 2

Tytuł: Przeklęty.
Gatunek: romans, dramat, shounen-ai
Komentarz: bohaterowie pochodzą z gry Final Fantasy VII


            Rano Cloud wstał szybciej niż Zack. Umył twarz i ubrał się, zasłaniając tym samym opatrunek. Będąc w łazience, dotknął dłonią bandaży, które zawinął mu na ramieniu Sephiroth. Przypomniały mu się wydarzenia z wcześniejszej nocy. Był zły na siebie, że tak fatalnie poszedł mu pierwszy dzień. Zacisnął usta w wąską linię i postanowił dzisiaj, i przez kolejne dni, pokazać im, że wcale nie jest słaby, że zasługuje by należeć do SOLDIER.
Wyszedł do ich pokoju, Zack wstał już i stał przed nim w mundurze.

- Gotowy na kolejny dzień wyzwań? - zapytał radośnie Clouda.

- Jasne - uśmiechnął się lekko. Ramię dokuczało mu nieco, ale nie dawał po sobie tego poznać.
Kiedy byli gotowi wyszli na śniadanie, a później zajęli się szkoleniami.

Starał się skupiać tylko i wyłącznie na pracy, treningu, nie myśleć wcale o tym co było, o swoim idolu, o tym, jak go traktował. Kiedy ze sobą rozmawiali, nie było między nimi żadnego dystansu, jakby znali się od zawsze, jakby byli dobrymi przyjaciółmi. Znów zamyślił się i przez to oberwał od chłopaka, z którym właśnie walczył na miecze.
Skrzywił się i upadł na kolana.

- Strife! Co ty wyprawiasz?! Na polu walki już byś zginął. Weź się w garść - warknął trener.

- Tak sir - podniósł się i z zawziętą miną kontynuował pojedynek.

***

- Cześć... - odezwał się niepewnie Genesis, wchodząc do pokoju Sephirotha - profesor Hojo cię wzywa.

Sephiroth zerknął na niego przez ramię. Zapinał właśnie paski swojego płaszcza. Genesis wyglądał na przygnębionego, nie patrzył na niego. Był bledszy niż zazwyczaj.
- Coś się stało? Nie za wcześnie jeszcze na badania? - zdziwił się i podszedł do przyjaciela.

- Nie wiem czego chce. Kazał ci przyjść - mruknął i westchnął. Spojrzał na Sepha - Gniewasz się za wczoraj? - zapytał patrząc mu w oczy. Te przenikliwe, hipnotyzujące, jasnozielone oczy.

Sephy odwrócił wzrok zmieszany.
- Nie... - odparł - To nie o to chodzi - nie rozumiał, dlaczego Genesis tak nagle wyznał mu coś takiego. On nie był w stanie obdarzyć kogoś podobnym uczuciem.

- A o co? Przecież sam powiedziałeś, że jestem dla ciebie ważny, tak? Że ci zależy... - dotknął jego twarzy i zmusił by na niego spojrzał - Dlaczego nie chcesz dać mi tylko jednej szansy? Spróbować. Jesteśmy samotni od zawsze. Całe życie byliśmy sami, we trójkę, chociaż mam wrażenie, że Angeal jest inny niż my. Nawet nie wiesz jak wiele łączy mnie i ciebie... - dodał. Nie mógł zdradzić mu tajemnicy jaką skrywał. Obiecał, że tego nie zrobi, z resztą sam dowiedział się przez przypadek i teraz żałował, że tak się stało. Ale z drugiej strony... Prędzej czy później prawda zawsze wychodzi na jaw, a u niego była to kwestia tylko kilku lat. Umiera i musieliby mu powiedzieć w końcu dlaczego.

- Genesis, proszę cię... - westchnął ciężko - Idę do profesora - minął go i wyszedł. Nie chciał ranić przyjaciela, ale nie potrafił dać mu tego, czego od niego oczekiwał.

Genesis przygnębiony zerknął za nim, a potem wyszedł z pokoju. Zajął się pracą.

***

           Sephiroth wszedł do pracowni doktora. To miejsce zawsze działało na niego w dziwny sposób, ale nie miał pojęcia dlaczego. Przechodził go dreszcz, a jakiś wewnętrzny głos krzyczał i kazał uciekać stąd jak najdalej. On jednak brnął do przodu, ciemnym korytarzem, na końcu którego znajdowała się rozświetlona, jasna sala laboratoryjna. Mnóstwo stołów ze sprzętem chemicznym, lodówki z próbkami, cała masa książek, teczek, kilka komputerów. Dla niego to wszystko było bez znaczenia, nie interesował się tym co tam robią.
- Wzywałeś mnie profesorze... - odezwał się, a starszy mężczyzna odwrócił się w jego stronę.
Miał zawsze niezadowolony wyraz twarzy i wręcz szalony wzrok, którym przeszywał na wylot. Od okularów jakie miał na nosie, odbijało się światło jasnych lamp.
- A tak... - kiwnął ręką by podszedł bliżej i usiadł na krześle - Muszę pobrać do badań twoją krew - wyjaśnił. 

Sephiroth usiadł w wyznaczonym miejscu, wcześniej rozpinając i zdejmując płaszcz, by doktor miał dostęp do jego ramienia.
Mimowolnie rozejrzał się po biurku obok siebie i pierwsze co rzuciło mu się w oczy to fiolka z jasnozieloną substancją. Malutka, stojąca z dala od innych, ale jakby najważniejsza. Zaskoczyła go nieco jej barwa. Tak bardzo mu coś przypominała. Ale co takiego? Obok niej leżała teczka opisana jako Jenova Project S

Hojo widząc, że Sephiroth przygląda się tym rzeczom, dopiero teraz zorientował się, że zostawił je na widoku. Od razu zabrał teczkę i wrzucił ją do szuflady biurka. Podszedł z igłą do Sepha i wkuł się w jego ramię szybkim ruchem, nie przejmując się delikatnością. 

Seph spojrzał na igłę i wielką strzykawkę, ale nawet się nie skrzywił, ani nie drgnął mimo bólu. Chyba już się przyzwyczaił. Zawsze zabierał mu sporą ilość krwi. Kiedy skończył Sephiroth zerknął jeszcze na biurko, na którym była teczka, a potem ubrał się.

- To wszystko - rzucił Hojo i zajął się swoją pracą. 

Sephiroth rozejrzał się szybko po pomieszczeniu, ale nic innego, dziwnego, nie przykuło jego uwagi. 
Wrócił do kwatery i w pewnym momencie zauważył w szybie swoje odbicie. Coś zaświtało mu w głowie. Szybkim krokiem wszedł do najbliższej toalety na korytarzu i dopadł do lustra. Spojrzał na swoją twarz, swoje oczy. Tak. To jest to. Jego oczy miały taki sam kolor jak zawartość probówki w laboratorium. A może tylko mu się tak wydaje? Czy to w ogóle możliwe? I dlaczego by tak było...
Przyjrzał się dokładniej i stwierdził, że to zapewne tylko zbieg okoliczności. Może i są nietypowego koloru, ale to o niczym nie świadczy. 
Wyszedł stamtąd i ruszył do pokoi treningowych, gdzie niebawem miał rozpocząć ćwiczenia z drugą klasą. 

***

            Mijały kolejne dni. Nowi rekruci stawali się coraz lepsi. Angeal poświęcał im mnóstwo czasu i już wytypował sobie swoich faworytów. Jakież było jego zaskoczenie, kiedy podczas testów przeprowadzanych na uczniach, w czołówce znalazł się Cloud. Zapamiętał tego dzieciaka przez jego wybryki, ale musiał przyznać, że zawziął się i dawał z siebie wszystko. Najlepszy był Zack. 
Jak tak dalej pójdzie, będą mogli brać ich na misje. 

       Genesis zaczął podupadać na zdrowiu, ale stworzona przez lekarzy pracujących dla ShinRa szczepionka, była w stanie spowolnić tempo degradacji jego organizmu. Jak to podsumował Hojo, Genesis był nieudanym eksperymentem. Chociaż lekarz zajmujący się bezpośrednio przypadkiem Genesisa - profesor Hollander, nie dawał za wygraną. Nie był jednak aż tak szalony jak jego kolega. Projekt G, bo tak nazwano przypadek Genesisa, zamknięto. 
- Jak się czujesz? - zapytał Sephiroth, kiedy przyszedł odwiedzić przyjaciela, po tym jak przeniesiono go do jego pokoju. Wcześniej był w zamkniętej sali, do której dostęp mieli tylko lekarze.

- Trochę lepiej - powiedział. Ucieszył się na jego widok - Nie będę mógł ci pomagać jeszcze jakiś czas... - dodał przygnębiony.

- Nie przejmuj się tym. Daję sobie radę. Angeal czasem mi pomaga. Poza tym część żołnierzy 2 klasy została wysłana na misję. AVALANCHE znów atakują. Teraz ważne byś odpoczął, nabrał siły. Potrzebujesz czegoś? - zapytał.

Pokręcił głową, ale po chwili dodał:
- Posiedź ze mną. Cały czas byłem sam... - nie chciał umierać w samotności. Czuł się źle, czuł, że już nie będzie długo na tym świecie. W dodatku traktowano go jak przedmiot, nieudany produkt, którego nie mogą uratować, który jest już nic nie wart. Zazdrościł Sephirothowi tego co ma, kim jest, a jednocześnie kochał go i chciał by był zawsze przy nim. Byli zupełnym przeciwieństwem. Nie tylko z charakteru. Nawet walczyli inaczej. On prawą ręką, Sephy lewą. Zastanawiał się tylko, czy podobnie jak on, ma skrzydło po lewej stronie? A może wcale go nie ma, albo ma oba? Tak bardzo chciałby móc go zobaczyć w tej prawdziwej formie.

- W porządku - usiadł obok niego na krześle. Genesis wziął go za rękę i przymknął oczy - Wyglądasz lepiej niż ostatnio - odezwał się Sephy po chwili milczenia.

- Dali mi jakieś lekarstwo...

- Co tak właściwie ci jest? Nie chcieli mi powiedzieć. 

- Sami nie wiedzą - skłamał - Chyba nie służy mi siedzenie w podziemiach - zaśmiał się cicho, a potem skrzywił. Sprawiło mu to ból.

- Jak możesz jeszcze robić sobie z tego głupie żarty... - mruknął - Ja się przejmuję, a ty się śmiejesz.

Genesis otworzył oczy i spojrzał na niego, ciągle trzymając jego dłoń w swojej, choć jego była większa.
- Przepraszam. Staram się myśleć optymistycznie. Nie przejmować tym, zakładać ten dobry scenariusz.

- A może być niedobry? - zdziwił się - Nie mówisz mi całej prawdy - znał go już dłuższy czas, wiedział kiedy coś ukrywa, a w ostatnim czasie miał wrażenie, że okłamuje go notorycznie - Dlaczego? Dopiero co mówiłeś, że jesteśmy sami, dla siebie, że martwimy się nawzajem o drugiego, a teraz co?

- Nie martw się Sephy - dotknął jego policzka i uśmiechnął się lekko - Wszystko będzie dobrze - chciał w to wierzyć.

Sephiroth wcale nie był do tego przekonany. Martwił się, był dla niego jak brat. Kochał go jak brata i nie mógł stracić. Nie miał rodziny, nie pamiętał kompletnie nic ze swojego dzieciństwa, nie pamiętał rodziców, jego życie zaczęło się odkąd został wojownikiem. Dołączył do SOLDIER i stał się najlepszy. Nigdy nie patrzył za siebie. 
- Odpoczywaj. Najlepiej nic już nie mów... - wiedział też, że nie wyciągnie siłą od niego wyznań. 

- Ale zostań jeszcze...- poprosił.

- Zostanę - obiecał. Genesis położył się na boku i przyłożył sobie jego dłoń do policzka. Zamknął oczy. Wyglądał jakby już spał.
Seph nie miał sumienia go ruszać, zabrać dłoni i zbudzić go. Wyglądał tak niewinnie, bezbronnie. Dotarło do niego, że naprawdę mu zależy, nie pozwoli mu odejść. Posiedział z nim jeszcze jakiś czas, a potem wyszedł. 

            Podczas kolacji w stołówce spotkał młodych rekrutów, a wśród nich także Clouda. Słyszał od Angeal'a, że całkiem nieźle sobie radzi, że nawet jest jednym z lepszych. 
- Sephiroth - zawołał go Angeal. Odwrócił się do niego - Wszyscy z 2 klasy są zajęci, Genesis miał pojechać na rekonesans, ale w obecnej sytuacji, to niemożliwe. Weźmiesz Clouda i pojedziecie za niego. Ja jadę w inne miejsce z Zackiem. Są najlepsi z 3 klasy, musimy ich wykorzystać.

Był zaskoczony jego propozycją. 
- Dobrze. Kiedy wyruszamy?

- Już. Żeby na rano być na miejscu. Tzn. my pojedziemy za dwie godziny, bo jeszcze nie mam dokładnej mapy terenu. Idź do Lazarusa, da ci wytyczne. Albo najpierw powiedz o tym jemu - skinął na Clouda - Niech się przygotuje.

Sephiroth skinął i podszedł do grupki 3 klasy. 
- Cloud, pozwól na chwilę - powiedział.

Przestraszył się, że może zrobił coś nie tak. Wstał od stołu, skupiając na sobie wzrok reszty. Obserwowali to jego, to najlepszego z załogi SOLDIER - Sephirotha. 
Odeszli na bok. 

- Za chwilę przyjdę po ciebie do twojego pokoju. Musimy pojechać na misję zwiadowczą. Dokończ jedzenie i weź niezbędne rzeczy. Potem czekaj na mnie. Zrozumiałeś?

Patrzył na niego tymi błękitno-zielonymi oczami, tak głębokimi, że można w nich było utonąć, zatracić się całkowicie.
- Tak, sir - odpowiedział stojąc tak dalej, nie odrywając od niego wzroku.

- Więc idź - dodał, a młody dopiero po kilku sekundach się ruszył.
Seph zerknął na niego ostatni raz i poszedł do dyrektora.


- Co on chciał? Znasz go osobiście? Ale masz szczęście - mówili niemalże chórem chłopcy z jego grupy.

Zack objął go ramieniem.
- Czyżby kopnął cię podobny zaszczyt i też wezmą cię ze sobą na misję? - zaśmiał się.

- Tak - ciągle w to nie wierzył. Jednak doceniono jego wysiłek. Dłonie aż mu się trzęsły z podekscytowania. Nie chciało mu się już jeść. Chciał już jechać. 

- I to z nim... Kurcze stary, ty to masz niezwykłe szczęście. Chociaż trener wydaje się być równie dobry co Sephiroth. 

- Więc też jedziecie? Razem z nami - dopiero teraz dotarły do niego słowa przyjaciela.

- Nie. Sami, w jakieś inne miejsce. Podobno ci eko-terroryści z AVALANCHE znów prowadzą ataki. Są obawy, że zniszczą reaktory. 

- Aż dziwne, że ktoś ma odwagę stawać naprzeciw oddziałom ShinRa. To jak walka z wiatrakami.

- No właśnie. A jednak widzisz. Są tacy... 

Porozmawiali jeszcze krótką chwilę, a potem Cloud wybiegł ze stołówki. 
Spakował się szybko i czekał niecierpliwie na swojego mistrza. Spuścił wzrok a kiedy go podniósł ten stał przed nim. Pojawił się chyba znikąd, bo nie słyszał by wchodził. Odruchowo cofnął się przestraszony, ale zaraz spoważniał.

- Wybacz, nie chciałem cię przestraszyć. Możemy ruszać. 

Skinął i wyszli razem. Wsiedli do windy. Kiedy znaleźli się na zewnątrz Cloud zatrzymał się na moment. Od kilku tygodni nie był na świeżym powietrzu, nie widział nieba. Zaskoczyło go też to, że spadł śnieg. Jak tu jechał było dość ciepło, nawet liście nie wszędzie spadły. 

- Chodź - pospieszył go Seph, który nie zwracał na to uwagi. 

- Jaki mamy dzisiaj dzień? I miesiąc... - zapytał, bo nie miał o tym pojęcia. 

- 19 grudzień, poniedziałek. A co? - nie rozumiał do czego mu to potrzebne.

- Naprawdę? To minęło już tyle czasu? - nie mógł w to uwierzyć - Niedługo święta. Myślisz, że zdążymy na nie wrócić? - znów zapomniał o dyscyplinie. 

- Wątpię. Poza tym tutaj nikt ich nie obchodzi - wzruszył ramionami i pokręcił głową - Mam nadzieję, że do Angeal'a jak coś mówisz, to pamiętasz o odpowiednim zwracaniu się do przełożonych? - uśmiechnął się kątem ust.

Cloud ugryzł się w język.
- Przepraszam sir. Po prostu jestem podekscytowany tym wyjazdem i tym wszystkim... To się więcej nie powtórzy - no tak. Byli na służbie. Gdyby ktoś to usłyszał mogliby mieć nieprzyjemności. Z resztą już on mógł je mieć, jeśli Sephiroth wyciągnąłby konsekwencje z jego zachowania, niesubordynacji. To było zabronione i karane.

- Rozumiem. Mi to nie przeszkadza, ale innym owszem, dlatego lepiej uważaj - wsiedli do helikoptera i zostali przetransportowani w odpowiednie miejsce. 

Zalecieli na miejsce nad ranem. W drodze nie odzywali się za wiele. Cloud oglądał widok z góry. Myślał też o tym, jak to będzie nie spędzić świąt z matką, Tifą. Jak to będzie w ogóle ich nie spędzać, zapomnieć że są.

- Będziemy musieli jakoś znieść te niewygody. Najważniejszy jest cel misji - powiedział Seph kiedy weszli zostawić swoje rzeczy w małej chacie, w której mieli nocować. 

Były to dwa pomieszczenia. Jedno gdzie spali, jedli i przebywali, drugie, chyba miało być łazienką, ale znajdowała się tam tylko wielka drewniana balia. Chyba miała być wanną... Toaleta była na dworze. Istne średniowiecze. Ale cała wysepka wyglądała podobnie. A to podobno tutaj mieli tajną bazę ich wrogowie. No tak. Zupełnie niepozorne otoczenie, gdzie nikt się nie zapuszcza bez potrzeby. W koło sami rolnicy, plantacje, szklarnie. Ta niewielka wyspa dostarczała żywności sporej ilości miast.

- Przeżyję to - dodał cicho i skrzywił się - Tylko... Tu jest jedno niewielkie łóżko - wskazał je i zerknął na Sephirotha - Sir... - uśmiechnął się lekko przypominając sobie.

Seph też się uśmiechnął i podszedł bliżej.
- Coś wymyślimy... Mi nie potrzeba dużo snu, mogę spać na ziemi.

- Nie ma mowy... - jęknął, a Sephiroth zerknął na niego zdziwiony - To znaczy... To ja mogę tam spać. Jesteś wyższy stopniem, nie mam prawa do lepszych wygód, sir. To byłoby dla mnie upokorzenie. Więc proszę, zajmij łóżko, ja będę spał na ziemi - spuścił wzrok skrępowany nieco tą sytuacją.

Uśmiechnął się i podszedł do niego rozburzając mu włosy. Młody był zaskoczony takim gestem, zerknął na niego wielkimi oczyma, ale Seph stał do niego teraz tyłem. 
- Jesteś niemożliwy. Zostaw rzeczy i idziemy przejść się po okolicy. Musimy to zrobić za dnia, a mamy spory kawałek do przejścia - wyszedł przed chatę.
__________

1 komentarz:

  1. Ja nie mogę! Tyle czekałam na tą część, a oto i jest!

    O ludzie, matko Jenovo... Oby tyko nie skończyło się jak w Crysis Core... Bo to będzie straszne. Ale teraz chyba widzę różnicę. Genesis jest chory, ale niech się postarają o go wyleczą... W ostatnim akapicie Cloud był taki rozczulający. Czyżby... A dobra, bo zapeszę.

    Aż nie wiem, co więcej napisać... Napiszę jeszcze, że bardzo mi się podobało i czekam na część kolejną^^.
    Pozdrawiam
    Rena K

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy