2/25/2014

Magia świąt [Kamijo x Kaya]


Para: Kamijo x Kaya
Gatunek: romans
Komentarz: Taka przyjemna, krótka historia, skupiająca się głównie na Kayi i wydarzeniach po Tokyo Decadence z 2011 roku. Bez podtekstów, erotyki itd xD 


           Śnieg już stopniał i zima dobiegała końca, ale powietrze nadal było chłodne, a wiatr często przeszywał skórę milionami maleńkich igiełek. Idąc do ulubionej kawiarni blisko centrum, zakopałem się w gruby, wełniany szalik na tyle, że tylko oczy i burza brązowych loków wychodziły na wierzch. Ściągano już lampki z drzewek, zmieniano wystawy sklepowe. Sezon świąteczny dobiegł końca już jakiś czas temu, ale lampki wisiały jeszcze do teraz. W końcu póki był śnieg tworzyły taki magiczny klimat. 
Westchnąłem w duchu na te słowa. Jeszcze kilka tygodni temu nie powiedziałbym tak, czy raczej przeklinał to określenie. Tak bardzo się cieszyłem, że to jednak prawda, że ta magia istnieje i wcale nie jest czarna. 

Wszedłem do środka kawiarni, gdzie uderzyło mnie ciepło i przyjemny zapach kawy i pieczonych ciastek. Poczułem się głodny. W rogu, za odgradzającymi poszczególne stoliki wysokimi, prawie jak ja, murkami siedział Kamijo. Odruchowo uśmiechnąłem się na jego widok. Ubrany w codzienny strój, którym i tak zachowywał wszelkie normy estetyki i elegancji, siedział wsparty na dłoniach, w których trzymał czerwony szalik. Zrobił sobie z niego poduszkę. To był taki uroczy widok. Sam szalik przywołał we mnie kolejne wspomnienia związane z minionym okresem. 
Starając się nie zwrócić jego uwagi podszedłem do niego i pocałowałem go w odsłonięty kark. 
- Dzień dobry kochanie - powiedziałem cicho.

Kamijo podniósł głowę i spojrzał na mnie śpiącym wzrokiem, ale jego twarz rozświetlił piękny uśmiech.
- Kaya-chan. Znów się spóźniłeś - odpowiedział, ale nie było w tym oskarżenia. Raczej radość z tego, że jest jak zawsze, że przewidział moje zachowanie.

Usiadłem obok niego i oparłem głowę o jego ramię.
- Piłeś już kawę? - zapytałem patrząc na niego wielkimi brązowymi oczyma, zadzierając lekko głowę do góry.

- Nie, czekałem na ciebie. Przecież razem mamy zjeść śniadanie - powiedział spokojnie i pocałował mnie w czoło odgarniając włosy.

Poczułem jak ciepło jego ust rozchodzi się po całym moim ciele. Przymknąłem oczy. Dopiero po chwili zdałem sobie sprawę, że ciągle mam na sobie płaszcz i szalik. Zrobiło mi się gorąco. Podniosłem głowę i z nadal zamkniętymi oczami zacząłem rozpinać guziki.
Usłyszałem cichy śmiech, a potem poczułem jak jego palce, pomagają moim sprawniej uporać się z rozpinaniem płaszcza. Otworzyłem oczy i spojrzałem na jego twarz. Patrzył na guziki, skupiając się w tej chwili tylko na nich.

- Gotowe - powiedział w końcu i spojrzał mi w oczy - No dalej, daj płaszcz i siadaj, a ja pójdę zamówić nam śniadanie - poprosił.

Przesunąłem się na krawędź skórzanego siedziska, wysuwając nogi spod stolika i wstałem. Zdjął i odwiesił mój płaszcz, a potem przedzierając się zwinnie pomiędzy stolikami i  krzesełkami ustawionymi w nieładzie na środku lokalu, podszedł do blatu i zaczął rozmawiać z młodą ekspedientką. Ewidentnie próbowała go poderwać. Widać było, że wpadł jej w oko i chciała go zagadać, uśmiechając się zalotnie. Pokręciłem głową. Biedna dziewczyna, nie ma pojęcia z kim zaczyna.

Usiadłem przy stoliku zdejmując swój szalik i wziąłem do ręki ten należący do Kamijo. Dałem mu go na święta. Przyłożyłem go do twarzy zaciągając się jego zapachem i przymknąłem oczy. 

*~*~*~

         Siedziałem jak co roku na jednej z ławeczek ustawionych wzdłuż deptaku i czekałem z niecierpliwością na ten najważniejszy, tak długo wyczekiwany moment. Uwielbiałem ten dzień, tą chwilę. Miałem wrażenie, że właśnie wtedy cała magia zostaje uwolniona, wznosi się w powietrze ponad ludźmi a potem opada, wpadając prosto w ich serca. Uśmiechnąłem się do siebie. 
Spoglądałem to na ogromną choinkę ustawioną centralnie na środku, to na drzewka, na których grupa mężczyzn poprawiała światełka. Wokół było mnóstwo ludzi, rozbrzmiewały świąteczne melodie, a w powietrzu unosił się zapach pierników, pomarańczy, grzanego wina, dolatujący z pobliskich budek i straganów. 
Obok mnie usiadła jakaś para, przez co poczułem się nieco niezręcznie, ale starałem się nie patrzeć w ich stronę. Wmówiłem sobie, że nic nie zepsuje mi dzisiaj nastroju, nawet to, że nie mam z kim spędzić tych świąt.
Patrzyłem na choinkę i starałem się wymusić na światełkach by już się zapaliły. Im dłużej czekałem, tym bardziej ogarniało mnie przygnębienie. 
No dalej, proszę... Włączcie je zanim całkiem się rozkleję, zanim mój podły nastrój wróci...
Były dla mnie symbolem jakieś nadziei. Wierzyłem, że wraz z ich pojawieniem się, wszystko co złe zniknie. 
Znikną troski i smutki. Przygnębienie. Znikną bolesne wspomnienia. Zniknie ta twarz, która prześladuje mnie od dłuższego czasu. 

W końcu. Najpierw rozświetlono uliczki w koło, światełka zapalały się od końca tak, jakby promień światła zmierzał z jakiegoś odległego miejsca, prosto na choinkę. Idealnie zgrane światła w jednej chwili dotarły do choinki, która rozbłysła wtedy milionami maleńkich lampek. Była tak duża, że musiałem zadzierać głowę ku niebu, by dojrzeć gwiazdę na szczycie. Piękna. Cudowna. 
Moje serce ogarnęło ciepło. Poczułem się lepiej. Patrzyłem na drzewko, na połyskującą gwiazdę na szczycie, na tle ciemnego nieba. 

- Kaya-chan? - usłyszałem obok i przeszedł mnie dreszcz. Ten głos... 

Powoli, jakby niechętnie spuściłem głowę i spojrzałem w stronę rozmówcy. 

- Nie sądziłem, że spotkam kogoś znajomego w tym tłumie - dodał radośnie - Podtrzymujesz tradycję. Cieszę się - uśmiechnął się do mnie, a ja poczułem, jak ciepło z mojego serca znów odpływa. Jak obrazy, których chciałem się pozbyć, znów wracają niczym bumerangi. Ta twarz, o której chciałbym zapomnieć, znajduje się teraz przede mną. 

Całą magię świąt, w jednej chwili trafił szlak. A może ta magia wcale nie doleciała do mnie? Może tylko mi się wydawało. Może nie zasługuję na nią. Stwierdziła, że ktoś taki jak ja, nie ma prawa korzystać z tej mocy.

- Wszystko w porządku? - zapytał mnie i wtedy zorientowałem się, że stoję z miną męczennika i nie odzywam się ani słowem.

- Tak - tylko tyle udało mi się wydusić. Starałem się zachowywać w miarę normalnie, nie okazywać niczego, co mogłoby w jakiś sposób odzwierciedlać mój wewnętrzny stan.

- Co robisz na święta? - spojrzałem na niego z grymasem bólu na twarzy, ale szybko go ukryłem. Czy on nie ma o co pytać? 
Ale w końcu mamy okres przedświąteczny, stoimy obaj w centrum jarmarku, pod wielką choinką, więc czego ja się spodziewałem...?

Siedzę w domu sam, z moimi kotami i oglądam jakąś mega smutną dramę, wylewając łzy w tonę chusteczek, jedząc lody czekoladowe i pijąc grzane wino, aż będzie mi niedobrze albo zmęczę się i zasnę...
- Przyjeżdża moja siostra - odpowiedziałem zamiast tego. Było to oczywiście kłamstwo. Ale przecież nie powiem mu prawdy. Już i tak uważa, że jestem beznadziejny. Nie ma co go w tym utwierdzać. 

- To wspaniale - odpowiedział, ale odniosłem wrażenie, że mi nie wierzy. Jednak nie miałem zamiaru się tym przejmować - Ja w sumie nie mam planów. Myślałem, że zorganizujemy coś z chłopakami, ale chyba wszyscy są zajęci... - odezwał się po chwili. 

Czyżbym dostrzegł smutek w jego głosie? Prośbę o to bym zaproponował mu, żeby wpadł do mnie? Nie, nie. To tylko moja wyobraźnia, która nie powinna się teraz wcale odzywać. 
Patrzył na mnie jakby czekał aż coś powiem, ale ja nie odzywałem się ani słowem. Z resztą co miałbym mu powiedzieć?

- Na pewno dobrze się czujesz? - zapytał z troską. 

- Jestem trochę zmęczony. Powinienem już wracać do domu.
Jak na zawołanie zaczął padać śnieg i to dosłownie tak, jakby tylko nad nami, ktoś trzepał puchowe poduchy, z których prosto na nas leciał biały pył. 

- Chodź. Odprowadzę cię kawałek - oznajmił i pociągnął mnie za kurtkę za sobą. Całe szczęście ręce miałem wsadzone w kieszenie. 
Ruszyłem za nim, bez słowa. Wolałem nie wdawać się w dyskusje. On też przez większość drogi milczał.

- Nadal jesteś na mnie zły, prawda? - odezwał się dopiero niedaleko mojego mieszkania - Kaya, ja... - zerknąłem na niego. Wzrok miał wbity w ziemię, ściągnięte czoło, jakby za wszelką cenę chciał wyrzucić coś z siebie, ale nie znał słów mogących to wyrazić - Wiem, że przepraszanie nic nie da, ale... Nie daje mi to spokoju - spojrzał na mnie i w tym momencie ja odwróciłem wzrok patrząc na swoje buty - Nie chciałem by tak wyszło. Przecież wiesz, że nigdy nie chciałem i nie chcę twojej krzywdy, ani tego byś cierpiał. Tym bardziej przeze mnie... 

Błagam, nie zaczynaj tej rozmowy... - prosiłem go w myślach. Nie miałem ochoty znów tego przeżywać, znów rozdrapywać tych ran, które w miarę upływu czasu się zabliźniały.
- Kamijo... - wymówiłem jego imię, ale dopiero po kilku sekundach dotarło to do mnie, gdy usłyszałem własny głos. Zacisnąłem dłonie w pięści, ciągle trzymając je w kieszeniach. Zapomniałem co chciałem powiedzieć.
Poczułem na sobie jego wzrok.
- Nie wracajmy do tego - rzuciłem zbyt chłodnym głosem, którego ton zaskoczył nawet mnie, a dla niego był pewnie jak policzek wymierzony w twarz. 

- Przepraszam... - odezwał się znów po dłuższej chwili, słabym głosem, pełnym żalu. 

Odprowadził mnie pod blok i życzył zdrowia na święta. Całe szczęście nie powiedział "wesołych świąt". Po naszej rozmowie i biorąc pod uwagę obecne nastroje, to byłoby głupie. 
Zerknąłem za nim jak odchodził w mrok ulicy. Potem pobiegłem do siebie i zamknąłem się w domu. 

Nie wychodziłem przez kolejne dni. Nie miałem na nic ochoty. Koty przychodziły do mnie czując, że jest mi źle, ale nie były w stanie poskładać mojego serca, które znów się rozpadło. Niczym zombie przemieszczałem się między sypialnią a kuchnią, sunąc nogami, nie przejmując się koszmarnym wyglądem i bałaganem. Nie patrzyłem w lustro by nie dołować się jeszcze bardziej. Nic nie było w stanie poprawić mi nastroju. 
Zacząłem wątpić, a nawet nienawidzić świąt, całego tego zamieszania jaki wywołują. 
Magia? Jaka magia? Chyba czarna... 
Jakoś nie czułem by było lepiej. Przeciwnie. Po spotkaniu z nim jest jeszcze gorzej. Sądziłem, że uporałem się z tym choć w małym stopniu, na tyle by móc normalnie funkcjonować. Ale jednak się myliłem. Tylko mi się wydawało, że jest inaczej. 
Zerknąłem na drzwi i zobaczyłem nawrzucane pod nimi reklamy i gazetki promocyjne. Spojrzałem na kilka leżących na wierzchu.
Czas radości. 
Otwórz swoje serce. 
Najpiękniejszy okres w roku. Jednoczmy się.
Brzmiały hasła wypisane pogrubionymi, wielkimi literami, rzucającymi się w oczy. Miałem ochotę je spalić, ale zamiast tego otworzyłem tylko drzwi i kopiąc je, wyrzuciłem je na korytarz, zatrzaskując drzwi za sobą. 
Poszedłem do salonu, bo nagle cisza panująca w koło zaczęła mnie drażnić. W głowie słyszałem głos wypowiadający podobne słowa jak te hasła z reklam, przeplatające się ze słowami Kamijo.

- Powinniśmy wybaczyć wszystkie winy naszym wrogom. To najlepszy do tego okres. Nie wolno wchodzić w nowy rok z nienawiścią - rozbrzmiał głos w telewizji. Momentalnie skrzywiłem się - Należy porozmawiać. Teraz, w tym okresie, w sercu każdego tli się iskra nadziei i przebaczenia. Jeśli tylko się postaramy, spróbujemy przede wszystkim, to na pewno nam się uda. Dlatego musimy... - wyłączyłem to, bo zrobiło mi się duszno i niedobrze. 

Mam wybaczyć? Zapomnieć? Tylko, że nie potrafię. Bo jak można wymazać z pamięci coś takiego... 
Osoba, którą kochałem, której ufałem, wykorzystała mnie i upokorzyła. Co z tego, że był pijany. To żadne usprawiedliwienie. Zrobił to. Zmusił mnie do tego. Na oczach tylu ludzi!
Poczułem łzy wzbierające we mnie. Powróciły wspomnienia z tamtego wieczoru. Impreza halloweenowa. Klub pełen ludzi. Umawialiśmy się tylko na ugryzienie w szyję w ramach funservisu. Po zakończeniu śpiewania utworu, miał to zrobić, że niby zmienia mnie w wampira. Ale on... On... 
Łzy spłynęły mi po policzkach. Dotknąłem swoich ust.
Pocałował mnie wtedy. Tak zachłannie, brutalnie, na siłę. Nie spodziewałem się tego, byłem w kompletnym szoku i nie potrafiłem zareagować. Poza tym... Co mogłem zrobić, stojąc na scenie przed tłumem wiwatujących ludzi, którym najwyraźniej się to spodobało? Jemu też, ale nie myślał o tym co zrobił. 
Ja za to otrzeźwiałem w jednej chwili i miałem ochotę zapaść się pod ziemię i płakać. Zachowałem jednak pozory, cudem dotrwałem do końca koncertu i uciekłem przed nimi do domu. 
Hizaki wiedział doskonale o co chodzi. Podobno zrobił Kamijo taki wykład, że mu się odechciało wszystkiego i nie odzywał się do niego przez ponad tydzień. 
A ja? Ja nie umiałem sobie z tym poradzić. Sam nie wiem co najbardziej mnie bolało. Czy to, że zrobił to na oczach tylu ludzi, czy to, że zrobił to tak nachalnie i po pijaku, czy w końcu to, że po jakimś czasie stwierdziłem, że nie było tak źle i moja furia w jaką potem wpadłem była niepotrzebna, a przynajmniej nie musiała być aż taka. Może przesadziłem. Nie dałem mu nawet się wytłumaczyć, dojść do słowa. Nie chciałem go widzieć. A później, jak mi przeszło, było już za późno. 

Teraz jak go spotkałem nie potrafiłem znieść jego obecności. Jedna część mnie rzuciła by mu się na szyję i nigdy nie pozwoliła odejść, a druga wyciąga na wierzch wszystkie brudy, wszystkie jego wady i wmawia mi, że nie jest tego wart, jak to będzie wyglądać, jak nagle zmienię zdanie.
Zarzekałem się, że nie odezwę się do niego nigdy w życiu, a już na pewno do niego nie wrócę. 

Resztę dnia spędziłem oglądając dramy, jedząc lody czekoladowe i wypłakując łzy w chusteczki, które walały się wszędzie wkoło kanapy. Było tak, jak przewidziałem. 

           Następnego dnia podjąłem próbę wyjścia z domu, ale tylko dlatego, że nie miałem już co jeść. Jednak jak ujrzałem pary chodzące po uliczkach w świetle lampek, odbijających się od białego puchu rozścielonego wkoło, zwątpiłem. Kupiłem co trzeba i uciekłem do domu. I znów powtórka. Dramy. Lody. Łzy. Chusteczki. Aż zmęczony zasypiałem na kanapie. Jest ze mną naprawdę źle. 

                Dwa dni później, czyli dzień przed wigilią, postanowiłem pójść do centrum handlowego i kupić prezenty dla Gomy i Uniego. W końcu moje skarby nie są niczemu winne. Oni mnie chociaż nigdy nie zostawili. Moje dwa czarne koty, moje dzieci, są zawsze ze mną, bez względu na wszystko. Należy im się to. 
Z taką myślą ogarnąłem się by wyglądać względnie dobrze i wyszedłem na miasto. Było południe, bo oczywiście zanim się zebrałem, minęło kilka godzin. 
Chodziłem po sklepach, oglądając mnóstwo pięknych rzeczy. Poprawiło mi to nieco humor. Kupiłem dla siebie też prezent. Tak, wiem. To głupie samemu sobie dawać prezent, ale skoro nie ma kto tego zrobić, to co ja na to poradzę. A chciałem choć trochę poczuć się lepiej. Może to mi w tym pomoże. Poza tym, kiedy zobaczyłem ten szalik... taki milutki, piękny, czerwony! To było jak mała porcja radośni. Musiałem go kupić. 

Na zewnątrz zdążyło się zrobić ciemno. Postanowiłem wejść do kawiarni na pasażu i napić się czegoś ciepłego, zanim znów wyjdę na ten mróz. Zamówiłem gorącą czekoladę. A co. Mam gdzieś kalorie i to że ostatnio nic nie robię tylko napycham się słodyczami, sądząc że mi to pomoże. Jakie to żałosne.
Usiadłem przy stoliku i wypiłem ją powoli. I tak mi się nie spieszy. Nie mam do czego się spieszyć. 
Kiedy skończyłem wstałem i założyłem płaszcz i gruby szalik. Owinąłem się nim szczelnie, a na myśl o mrozie przeszedł mnie dreszcz. 
Stoliki przed kawiarnią, tam gdzie siedziałem, otoczone były parawanami, przystrojonymi świątecznymi dekoracjami, a wejście stanowił metalowy łuk, który zdawał się uginać pod ciężarem łańcuchów ze sztucznego świerku. Spuściłem głowę zapinając ostatnie guziki przez co nie zauważyłem, że wpadłem na kogoś w przejściu. Dokładnie pod tym łukiem. Kawiarnia była prawie pusta. W końcu kto normalny przesiaduje w galerii zamiast siedzieć w domu i piec pierniki?
Podniosłem wzrok i zwątpiłem po raz drugi. 

- Kaya-chan? - był jeszcze bardziej zaskoczony niż ostatnio. Uśmiechnął się lekko, a ja poczułem łzy w oczach - Jesteś sam? - rozejrzał się. 

- Tak... - odpowiedziałem i spuściłem wzrok. No to po raz drugi, moja nadzieja przepada. Już mi nawet czerwony szalik nie pomoże. Sto takich szalików by mi nie pomogło... 
Westchnąłem ciężko. Powinienem go odsunąć i odejść, ale zamiast tego stałem tam nieruchomo, jakbym na coś czekał, liczył na coś. Tylko na co?

- Kaya-chan... - odezwał się znów, tym razem nieco ciszej. 

Lubiłem jak tak do mnie mówi. Niepewnie podniosłem wzrok na niego. Wskazywał coś nad nami. Uniosłem lekko głowę, zerkając na to i dostrzegłem jemiołę. Wisiała idealnie nad nami. Nie widziałem jej wcześniej. Drobne kuleczki lśniły od światła wkoło. Nie rozumiałem czemu, ale chciało mi się w tym momencie płakać i nie potrafiłem tego powstrzymać.
Poczułem jak jego twarz zbliża się do mojej, a zanim zdążyłem zareagować on mnie pocałował. Delikatnie, czule, z utęsknieniem. 

Ujął moją twarz w dłonie i otarł łzy, które spłynęły na policzki. 
- Są święta, nie możesz płakać - powiedział do mnie - Odwiozę cię do domu, dobrze? Tylko kupię tu ciastka - uśmiechnął się i skinął na kawiarnię - Lepszych nigdzie nie ma. 

Nie miałem pojęcia o tym, że to jego ulubione miejsce, słowo daję. Byliśmy ze sobą zbyt krótko bym zdążył dowiedzieć się wszystkiego. A mimo to ucieszyłem się w duchu.
Kamijo wziął mnie za rękę, nie chcąc puścić. Nie miałem siły protestować i znów nic nie mówiłem, zastanawiając się co teraz będzie. 
Odebrał zamówione wcześniej ciastka, a potem wziął też moje torby i zabrał mnie do samochodu. Pojechaliśmy pod mój blok.

- Dasz sobie radę? - zapytał jakby szczerze w to wątpił i nawet liczył, że poproszę go o pomoc, ale nic takiego się nie stało - Pozdrów siostrę - dodał, więc zerkając na mnie.

Spojrzałem na niego, w jego oczy i znów się rozpłakałem. Co on ze mną zrobił? Nie potrafię nawet na niego patrzeć i nic nie czuć. A teraz czuję tylko żal i chcę by to się skończyło, by mnie przytulił i...
I w tym momencie poczułem jego ramiona wokół siebie. Nie wiem jak to możliwe, że nagle pojawił się obok, tak szybko, ale nie myślałem o niczym innym. Było mi ciepło, tak dobrze. Nie chciałem by mnie zostawiał. Przymknąłem oczy i przytuliłem go mocno. 

Widząc, że się nie bronię, nie mam zamiaru go odtrącać znów ujął moją twarz, unosząc do góry i pocałował mnie. 
A może to jest ta magia? Może to nie było przekleństwo, może właśnie dzięki niej się to stało? Nie rozumiałem już nic, ale w tej chwili chciałem tylko jego. Jego ciepła. Jego bliskości. Jego pocałunków.

*~*~*~

- Kaya-chan... - usłyszałem głos Kamijo tuż obok siebie i poczułem znów na sobie jego usta, tak jak chwilę wcześniej - Śpiąca królewno, śniadanie wystygnie - dodał radośnie.

Otworzyłem oczy i zorientowałem się, że zasnąłem leżąc na jego szaliku. Że to we śnie wróciły te wspomnienia. Znów poczułem się szczęśliwy. Tak bardzo się cieszę, że tak to się skończyło.
Objąłem go mocno za szyję.

- Udusisz mnie kochanie - wyszeptał, ale objął mnie i przytulił do siebie - Widzę, że podoba ci się mój szalik - dodał z uśmieszkiem.

- To jest mój szalik - wyszeptałem w jego szyję.

- Jak to? To ja go dostałem... Więc jest mój.

- A ty czyj jesteś? Mój. Więc szalik też - odpowiedziałem, a on zaśmiał się cicho i pocałował mnie we włosy.
Kocham go. Zawsze kochałem i zawsze będę. Ma swoje fanaberie i wady jak każdy, ale nauczyłem się przez to wszystko by nie uciekać od razu, by starać się wszystko wyjaśnić. Poza tym, od tamtej pory już nigdy nie dał mi powodu, bym musiał od niego odejść.

1 komentarz:

  1. Było świetne~^^. To jedna z moich ulubionych par o jakich lubię czytać. Nawet bardziej, niż z Hizaki'm. Początek był taki słodki, jak i całość.

    Przepraszam, że tak późno, ale czasu nie mam~...
    Pozdrawiam i życzę dużo momentów inspiracji
    Rena X

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy